Namorzyny na Isla del Amor

Las namorzynowy – to pojęcie było dla mnie zupełnie abstrakcyjne przed naszą wyprawą. Może dlatego, że w mojej szkole lekcje biologii były porażką, a ja nie planowałem nigdy związać swojej kariery z tym przedmiotem. Słowem przyrodniczy ignorant nagle trafia do kraju, który natura obdarowała najobficiej spośród wszystkich krajów na ziemi. Trafia w dodatku na półwysep Cojimies, gdzie można podziwiać namorzyny na Isla del Amor, którą „lokalesi” reklamują tak: „płyniecie na wyspę we dwoje a wracacie we troje”. Wyspa to depozyt piasku, pchanego przez prąd rzeki Cojimies, która uchodzi tu do Oceanu. Porasta ją las, który rośnie w słonej wodzie. Doprawdy, intrygujące! Namówienie reszty składu naszej wyprawy zajęło mi tylko chwilę i postanowiliśmy wyruszyć ku nowej przygodzie!

Z naszego campingu przy hotelu Playa Nuestra (nomen omen) wybraliśmy się piechotą do portu Cojimies. Piękny spacer po plaży urozmaicało nam zbieranie muszli i obserwowanie ptactwa. Po półtorej godzinie marszu dotarliśmy do miasteczka na końcu półwyspu. Ciekawe jest to, że drogę do niego zbudowano dopiero niecałe 10 lat temu. Wcześniej można było do niego dotrzeć jadąc plażą podczas odpływu. Miasto nie zrobiło na nas świetnego wrażenia. Dość biedne i zaniedbane, jednak z lokalnym klimatem.

W porcie udało nam się potargować z naszym przewodnikiem i za 15 USD załatwiliśmy sobie 1.5h „recorrido” do mangrowców. W chwilę po odpłynięciu z przystani zaobserwowaliśmy pierwszą niezwykłą sprawę – grupę lokalesów grających w piłkę nożną „na wodzie”. Tak naprawdę grają na małej, piaszczystej łasze, ale wzrok płata figle.

Po krótkiej chwili dotarliśmy do Isla del Amor. Niestety ludzie wycinają las porastający jej brzegi i zakładają tu farmy krewetek, ale udało nam się jeszcze zobaczyć jak wyglądają prawdziwe namorzyny. Nazywane są także lasem pływowym, bo często rosną w miejscach, gdzie pływy morskie są wyraźne. Dotarliśmy na wyspę podczas odpływu i mogliśmy podziwiać cały świat korzeni (zwanych korzeniami przybyszowymi), w którym żyją różne gatunki ptaków i innych zwierząt i które zapewniają drzewom stabilizację w grząskim podłożu. Przewodnik zabrał nas także do jednej z zatok, głęboko wcinających się w wyspę. Polowanie na ptactwo z aparatem uznałem za udane.

Po powrocie udało nam się jeszcze zjeść pyszne ceviche, zrobić zakupy oraz wrócić na camping tuk-tukiem. Co za piękny dzień!

Komentarze (1):

  1. Maria

    lip 14, 2019 o 19:02

    Świetna relacja. Szczęśliwego powrotu Wam życzymy. Pozdrawiamy serdecznie.

    Odpowiedz

Skomentuj Maria Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *