„Mamo mamo, a czy w Ameryce Południowej są wulkany? Bo jak tak, to ja tam nie chcę jechać.” – powiedziała Ewa na początku naszej wyprawy. Podczas przejazdu przez Argentynę upewniała się, czy w promieniu 1000 km nie ma żadnego (również wygasłego) wulkanu, a o ich obecność w okolicy nie wspominaliśmy. Podobne obawy budziła w Ewie wysokość – brat naopowiadał jej o chorobie wysokościowej, więc już na 900m.n.p.m. martwiła ie o swoje zdrowie. Zjazdu z gór jednak też się obawiała – tam miała czyhać na nią malaria. Do tego wszystkiego każda noc „w plenerze” wiązała się z obecnością najgorszych możliwych potworów, które tylko czekają aby zjeść – czyli psów. Co gorsza panika przed psami była podzielana przeze mnie – są to zwierzęta, których całe życie się bardzo bałam. Wybrzeże – wspaniały czas nadmorskiej zabawy, ale ta wielka woda w minionych latach zupełnie blokowała ją przed beztroskim pluskaniem się w falach. Nie odnieście wrażenia, że Ewa jest panikarą – nie, to bardzo odważana dziewczyna, ale odwagę wykazuje w walce ze swoimi strachami, które ma, poznaje i na prawdę stara się im stawiać czoła. Kto ją zna, wie jak wielka pracę wykonała przez 6 lat swojego życia, na początku którego miała lęk wysokości na schodach😊
Podczas wyprawy mieliśmy sporo czasu na walkę, bardziej lub mniej świadomą, z naszymi strachami. Spokojne oswajanie ze wszystkim, poznawanie i bezpieczna eksploracja Ameryki zaowocowała tym, że w Ekwadorze Ewa bez najmniejszej obawy i w pełnej tego świadomości spędziła noc w kraterze wygasłego wulkanu Pululahua, a następnego dnia podziwiała krater uśpionego wulkanu Cuicocha.
Wulkan Pululahua znajduje się w bliskiej odległości od Quito w Rezerwacie Geobotanica Pululahua. Jego krater jest ogromny i obecnie w jego wnętrzu prowadzona jest gospodarka rolna. Spędziliśmy w nim jedna noc, pośród niesamowitego lasu.
Kolejnego dnia, po odwiedzeniu kilku punktów widokowych, udaliśmy się w kierunku Reserva Natura Cotacachi Cayaps. Przy kolacji, spędzonej na zielonej polanie, towarzyszył nam widok na potężny ośnieżony wulkan Cayambe i wulkan Imbabura. Niesamowity jest widok śniegu na tej szerokość geograficznej. Trzeba powiedzieć, że temperatury nas tu zaskakują, bo choć słońce mocno przygrzewa, to wysokości nie da się oszukać i nawet przy równiku i noce są chłodne.
O poranku udaliśmy do w okolice wulkanu Coicocha, którego krater wypełniony jest wodą, tworząc piękne jezioro.
Poza niesamowitym krajobrazem jeziora mieliśmy szanse zobaczyć interaktywną ekspozycję muzeum przyrodnicze. Wycieczka pozwoliła nam lepiej poznać przyrodę i klimat Ekwadoru oraz czynniki na niego wpływające oraz historie powstania wulkanu.
To nie jedyne pokonane przez nas strachy na tym wyjeździe – zarówno ja jak i Ewa nie panikujemy już na widok psów, a wręcz z przyjemnością je głaszczmy i się z nimi bawimy. Nie wiem czy tu są inne psy niż w Polsce, czy my miałyśmy więcej cierpliwości się z nimi oswoić. Ewa również z wielką odwagą korzysta z kąpieli morskich, a po górach na dużych wysokościach z satysfakcją biega jak kozica.
Maria
sie 18, 2019 o 16:32
Kochani! znowu dostarczyliście emocji. Wulkany magiczne i mistyczne. Piękne zdjęcia. Miło Was widzieć na nich. Dzieci wyglądają wspaniale i Je podziwiam, są bardzo dzielne. Buziaki.