Peru to kraj bardzo różnorodny. Pod każdym względem. Nie chodzi tylko o przyrodę, poziom życia ludzi, biedę i bogactwo czy nawet jedzenie. Może dla tego też ciężko było nam się zabrać do napisania artykułu podsumowującego pobyt w tym kraju – spostrzeżeń o nim nie da się uogólnić.
Udało nam się spędzić w Peru miesiąc. Wydaje nam się, że co najmniej o jeden za mało. Nasza podróż niestety jest „teleexpressem” przez Amerykę Południową i mimo wszystko musimy pilnować zegarka.
Bezpieczeństwo w Peru i usposobienie Peruwiańczyków
Nic złego nas w tym kraju nie spotkało, choć wiele razy byliśmy ostrzegani, dwa razy poczuliśmy się niepewnie.
Pierwszy raz w górach, gdzie po 2 godzinach poszukiwania noclegu postanowiliśmy rozbić się nieopodal miasteczka. Podczas kolacji (po zmroku) podjechał do nas samochód z 5 mężczyznami, na pierwszy rzut oka nie uśmiechającymi się za nadto do nas, co wzbudziło niepokój. Nasz, wciąż jeszcze słaby hiszpański, nie pozwolił nam od razu zrozumieć ich intencji, ale po kilkuminutowej rozmowie zrozumieliśmy, że przyjechali nas ostrzec przed nocowaniem w tym miejscu.
Druga sytuacja miała miejsce w Limie i opisana została po części w artykule o tym mieście. Nie wspomniałam tam jednak o jeszcze jednym incydencie. Poczucie bezpieczeństwa to bardzo względna sprawa. Tu przytoczę dwie sytuacje:
1.W książce Michała Worocha „Krok po kroku. Z Ziemi Ognistej na Alaskę” w opisie wspomnieć z Pucallpy (Peru), uznawanej za jedna z najbardziej niebezpiecznych miejscowości w Peru, czytamy:
„ Zapytałem potem Samuela, czy faktycznie Pucallpa jest niebezpieczna.
– Niebezpieczna? Skądże, Przecież tu nawet nie ma policji na ulicach.”
2. Niedługo przed naszym wyjazdem podczas pewnego kinderbalu miałam okazje rozmawiać z jednym z rodziców o ich podróży do Izraela. Na moje pytanie o bezpieczeństwo w tym kraju, powiedział „Czuliśmy się tam bardzo bezpiecznie, ponieważ wszędzie dookoła kręciło się bardzo dużo policji, również tajniaków, oraz wojska.”
Dwa dość skrajne, i na pewno nie uniwersalne podejścia. Ja jednak bardziej podpisuje się pod tym pierwszym i chyba równie niepewnie czułam się w biednych dzielnicach Limy jaki na jej starówce, gdzie przy co drugiej przecznicy stała brygada około 10 policjantów z pałkami i tarczami – rozbudzało to moją wyobraźnie o to co się tutaj musi dziać skoro potrzebne są takie siły.
Ewidentnie tereny górskie, przepełnione folklorem, zamieszkane przez ludność hołdują tradycyjnej kulturze, wydają się być bezpieczniejsze i przyjaźniejsze do podróżowania. Widoczny jest tu kult rodziny i przyjazne nastawienie.
W rejonach turystycznych obcokrajowcy nie robią żadnego wrażenia, są źródłem dochodu i znów trzeba bardzo uważać, aby nie paść łupom małych sklepikowych oszustów.
W Cuzco, Świętej Dolinie czy Aguas Calientes nieprzyjemna jest konieczność odganiania się od sklepikarzy i sprzedawców wycieczek – ale w tego typu miejscach niestety jest to normą w każdym kraju.
Sami Peruwiańczycy wydają się być mniej zatroskani o własny byt niż Boliwijczycy. Uśmiech odwzajemnią tym samym i nie raz posłużą dobrą radą czy zagają przyjemną rozmowę. Sami ubolewają, że ich kraj nie jest do końca bezpieczny dla turystów.
Drogi:
Główne drogi, jeśli oceniając ich nawierzchnie, są dobre. Na tym komplementy a propos dróg się kończą. To, na co trzeba szczególnie uważać, to ogromne progi, a raczej góry, zwalniające. Zdarzają się zarówno na drogach krajowych, lokalny, ale o zgrozo również na autostradach. Często nie są oznakowane i potrafią wybudzić z drzemki całą ekipę w samochodzie.
Na bocznych drogach trzeba szczególnie uważać, nie wierzyć nawigacji i zasięgać informacji u miejscowych. My w drodze do Manu pojechaliśmy zgodnie z rozsądkiem drogą główna, która jak się później okazało powinna być wyłączona z ruchu i nie jest przez nikogo uczęszczana ze względu na osuwiska.
Nie ważne jak dobrej jakości drogi by były w Peru to nie da się jednak przeskoczyć ukształtowania terenu tego kraju. Nasz syn, projektując logo naszego wyjazdu przewidział to, z czym będziemy się mierzyć Peru.
W Boliwii, po wjechaniu na Altiplano, pozostaliśmy przez wiele dni na dużej wysokości. W Peru Altiplano się kończy – ale Andy pozostają. Przejazd przez nie wymaga ciągłych podjazdów na przełęcze i zjazdów w głębokie doliny. Wszystko to powoduje, że pokonywanie krótkich dystansów zajmuje bardzo dużo czasu i jest nie lada wyzwaniem dla auta – podziwiamy nasze Disco jak sobie dobrze z tym poradziło.
W Peru nauczyliśmy się, że 70km można pokonywać przez cały dzień, a 100 000 zakrętów na kilometr też się pewnie zdarza. 30km i 2500m przewyższenia to nas nie zabiło.
Słowo „korki” w Limie zostało zredefiniowane. Jest to jedno z trzech najbardziej zakorkowanych miast na świecie. Jak wrócę do Warszawy już nigdy nie będę narzekał na ruch.
Do całej listy trudności na drogach w Peru trzeba dopisać styl jazdy Peruwiańczyków. Bycie wyprzedzanym przez długiego tira pod górkę na wąskiej krętej drodze wiodącej nad przepaścią – przeżycie niezapomniane i często tu doświadczane. Ich nonszalancki styl jazdy skończył się nawet dla nas małą stłuczką z motocyklem. Cud, że dobrze się wszystko skończyło.
Nie spotkaliśmy się ze skorumpowanymi policjantami ani blokadami dróg, przed którymi byliśmy przestrzegani.
Infrastruktura turystyczna
Trzeba się przyzwyczaić do tego, że, podobnie jak Boliwia, jest to kraj nie tak łatwy do podróżowania jak Argentyna, Chile czy Urugwaj. Land Roverów mało, ale się trafiają. Części i dobry serwis są w Limie. Ciekawe jedzenie, w niektórych rejonach super-tanie. Najpiękniejsze widoki i zapierające dech w piersiach krajobrazy. Chyba już tak jest, że to co trudniejsze do zdobycia daje więcej satysfakcji…
Jednakże miejscami jest to kraj bardzo turystyczny i nie ma problemu z dostępem do infrastruktury i to na bardzo różnym poziomie. Dla wybrednych znajdą się wielogwiazdkowe hotele czy wykwintne restauracje, ale zjeść można równie dobrze w licznych domowych jadłodajniach i przespać się w budżetowych hostelach. Campingów jest natomiast bardzo mało, raczej właściciele hosteli czy restauracji czasem udostępniają część swojego trawnika dla podróżników z domem na kółkach lub na plecach.
Dla przykładu w Limie, dla Polaka, praktycznie nie ma możliwości oficjalnego noclegu pod namiotem. Z ogromnym moim oburzeniem spotkała się obecność tu dwóch campingów – jednego dostępnego wyłącznie dla Niemców, a drugiego dla Szwajcarów. Jeśli ktoś ma problem z akceptacją innych narodowości, to niezrozumiałe jest dla mnie co robi w Peru.
Na szczęście w wielu regionach górskich camping nie jest potrzebny – przepiękna natura często oferuje je w dużej obfitości, a przyjazne usposobienie Peruwiańczyków zamieszkujących te tereny nie budzi poczucia zagrożenia.
Dostępność do opieki medycznej
W bogatych ośrodkach takich jaki Arequipa, Cuzco, częściami Lima jest świetny dostęp do dobrej opieki medycznej, co Andrzej sprawdził podczas leczenia zęba.
Na prowincji – nie sprawdzaliśmy.
Ceny
W Peru jest odrobinę drożej niż w Boliwii, jednakże towary „luksusowe” w Peru, jak mleko, są tańsze. Rachunki w sklepach nie robił na nas wrażenia. Bardzo tanie (jeszcze tańsze niż w Boliwii) jest jedzenie „na mieście” – dla naszej 4-osobowej rodziny nie raz wystarczyła nam na obiad równowartość 14zł.
Z hosteli nie korzystaliśmy, ale słyszeliśmy, że można zanocować w bardzo dobrym hotelu w przystępnej cenie.
Campingi – jeśli już udało się je znaleźć to miały bardzo zróżnicowane ceny – od zera(jesteście z dziećmi, nie musicie płacić), do około 75zł za całą naszą rodzinę za dobę (w Arequipie-monopol daje możliwość zawyżania cen).
Podsumowujące przewijanie slajdów przez Peru
Peru dostarczyło nam wielu wspaniałych przeżyć i zróżnicowanych doznań.
Puno i Titicaca – Pierwszy nasz kontakt z ostrzeżeniami przed zagrożeniem, które mogłoby nas spotkać na trasie. „Armed Robbery” pojawia się nie raz na wspomagającej nas mapce z iOverlander’a. Celnicy i policja, którzy mówią – „tam lepiej nie jechać”.
Arequipa – miasto bogate z fajnym, kolonialnym klimatem, widać, że zadbane i odstające od reszty Peru. Świetni dentyści (do tej pory moja szóstka ma się dobrze). „Europejskie” sklepy, gdzie można dostać prawie wszystko. W Boliwii tego nie było.
Kanion Colca – obłędne widoki i wspaniały Mirador del Condor. Nocleg pod gwiazdami i niezapomniany wschód księżyca. Znowu zimno, woda zamarza w namiocie.
Cuzco – tłumy turystów jakich nie widzieliśmy od dawna. Zderzenie cywilizacji. Gołym okiem widoczny gwałt zadany przez Hiszpanów na całej cywilizacji Inkaskiej. Starbucks i Mac Donald’s obok siebie. Nasza rozgrzewka przed tłumami w Machu Picchu.
Pillcopata i dżungla – Chyba najbardziej egzotyczny dla nas moment wyjazdu. Możliwość dotarcia do amazonii to wielkie szczęście. Zupełnie inne Peru. Ubogie wioski, chaty z bambusa i znowu ostrzeżenia – „uważajcie na siebie” – na szczęście nic złego nas nie spotkało, a ludzie okazali się bardzo pomocni. Park Narodowy Manu to świetne miejsce, godne odwiedzenia.
Machu Picchu – tłumy, tłumy, tłumy. Magiczne miejsce. Cieszę się, że je zobaczyliśmy. Nie jest to proste, ale warte grzechu.
Droga Cuzco – Lima. Wycieczki zorganizowane wybierają jednak samolot. Nie dziwię im się, bo droga to nieustanne zjazdy, podjazdy i zakręty. Na domiar złego kierowcy w Peru jeżdżą jak wariaci. Przygoda z padniętym alternatorem. Na szczęście naprawiony dość szybko i sprawnie za „czapkę śliwek”.
Nazca i Ica – znowu zupełnie inny kraj. Oaza, pustynia, wydmy, upał. Tego dawno nie było. Ulga po przejechaniu gór – udało się pokonać tą zabójczą trasę. Mistrzostwa Świata w Sandboardingu to ciekawe urozmaicenie, które nas przypadkiem spotkało. Możemy znów cieszyć się ciepłem i wypić drinka nad basenem.
Środkowe Wybrzeże – wielkie rozczarowanie, liczyliśmy na upały, słońce i ciepło podobne do tego w Ice. Ale wystarczyło 150km by dojechać do strefy chmur i chłodu. Tam akurat trafiliśmy na lokalną „zimę”. Dobra lekcja na temat klimatu. W dżungli pora sucha, ale po drugiej stronie Andów „zima”. Dalej pustynia. Nie ma nic. Zima to chmury i wilgotność powietrza. Na szczęście trafiliśmy do knajpy prowadzonej przez rodzinę z Kolumbii i bawiliśmy się świetnie, grając w karty do późna i dowiadując się co nas czeka pod koniec drogi.
Lima –skrajny kontrast. Bieda przeogromna, ale także „Miraflores” z bogatymi sklepami, Hiltonem i Porsche na ulicach. Znowu „zima” – pochmurno i przygnębiająco, ale też dobry chińczyk na obiad. Nie chciałbym tam mieszkać. Prędzej w Arequipie.
Wybrzeże aż do Piury – Bieda. Slumsy nad oceanem. Znowu niebezpiecznie. Pan Americana, która prowadzi przez pustynię i nudne kilometry, na szczęście do szybkiego pokonania, bo droga dobra, równa i prosta. I wspaniały nocleg w oazie. Jeden z najlepszych podczas naszej wyprawy.
Zorritos – Wspaniały odpoczynek nad ciepłym i spokojnym – nomen, omen – oceanem. Tu już znowu czujemy się bezpiecznie. Pierwsza przejażdżka tuk-tukiem i urodziny dzieci. Pyszne ceviche i uprzejmi ludzie.
Półtora miesiąca pobytu, tyle wspaniałych przeżyć a również i tyle nieodwiedzonych miejsc. I kolejny kraj do wpisania na listę „Musimy tu wrócić”
mario von jungingen IV
lip 10, 2019 o 01:03
👍