Jeszcze w Sajamie grupa polskich geologów poleciła nam Arequipe jako dość bogaty ośrodek miejski posiadający bardzo dobre zaplecze medyczne, a że Andrzej musiał pilnie udać się do dentysty to miasto to znalazło się jako punkt obowiązkowy w naszym planie podróży. Już nad Titicacą uruchomiliśmy nasze ubezpieczenie w celu załatwienia bezpłatnego (drogą bezgotówkową) leczenia i udało się wszystko bez najmniejszych problemów.
Na terenie trzeciego co do wielkości miasta Peru pierwsi osadnicy (lud Ajmara) pojawili się już w I w., natomiast w XV w. region opanowali Inkowie. W XVI w. został odkryty przez Hiszpanów i w 1540 roku Diego del Almagr stworzył tu ośrodek o „krótkiej” nazwie Villa de la Asuncion de Nuestra Señora del Valle Hermoso de Arequipa (Miasto Wniebowzięcia NMP z Pięknej Doliny Arequipy). Na przestrzeni wieków miasto było często nawiedzane przez trzęsienia ziemi, na całe szczęście nie uniemożliwiły one podziwiana do dziś licznych zabytków kolonialnych.
Arequipa leży u stóp potężnych wulkanów Misti i Chachani. Choć jej przedmieścia do złudzenia przypominają Boliwijskie miasteczka, to zadbane i dużo bogatsze centrum zachęca do wieczornych spacerów wąskimi, brukowanymi uliczkami.
Nasza codzienna (spędziliśmy tu 4 dni) trasa po Arequipie wiodła wzdłuż ulicy Beaterio, gdzie ku naszemu zdziwieniu, mieściło się przynajmniej dziesięć sklepów muzycznych, zakładów lutniczych i serwisów instrumentów muzycznych. Były one poprzeplatane zakładami kaletniczymi, w których można było zamówić np. siodło. Ulicą tą docieraliśmy do głównego placu Arequipy – Plaze de Armas, którego centralną część stanowi fontanna i otaczający ją mały park. Główna budowla przy placu to pięknie oświetlona XVII wieczna Basilica Catedral.
Zupełnie odmienny od Boliwijskiego klimat Arequipy przywodził na myśl nasze codzienne Warszawskie życie. Choć świetnie czujemy się w warunkach wyprawowych, a nasza córka zapytana, czy nie brakuje jej czasem komfortu, spytała „a co to jest komfort?”, to przyjemnie było nam odetchnąć w tym mieście, pójść do sklepu, w którym można dostać wszystko, zjeść „Chińczyka”, odwiedzić plac zabaw czy skatepark i o dziwo bez turystycznego zgiełku pospacerować po tym naprawdę pięknym mieście. Może ze względu na porę w jakiej spacerowaliśmy po Arequipie (głównie wieczorami) pozytywnie zaskoczyła nas stosunkowo mała ilość turystów, pozwalająca na spokojne siedzenie na rynku i zajadanie lodów.