Po wielu dniach, a raczej tygodniach, spędzonych w zimnym klimacie Altiplano postanowiliśmy odwiedzić jego „przedmieścia”, czyli pojechać kawałek w kierunku dżungli. Kawałek był dokładnie skrojony – dzień drogi od La Paz, ma być cieplej, niżej, ale bez zagrożenia malarią. Rozwiązaniem tego układu równań okazały się być okolice Coroico – wprost idealne jako cel naszej podróży.
Niegdyś dotarcie do Coroico było możliwe wyłącznie słynną Boliwską Drogą Śmierci, którą byśmy się tu zapewne nie wybrali…no przynajmniej nie tak od razu – ale o tym później. Obecnie w kierunku Yungaz prowadzi piękna, szeroka asfaltowa droga. Mimo to droga z La Paz do tego regiony nie była dla nas łatwa – wpierw należało wydostać się bez szwanku z La Paz, co jest nie lada wyzwaniem, wjechać na przełęcz na wysokości 4600mn.p.m., co nie jest o tyle trudne ile nerwowe (zagrzeje się czy nie) gdzie złapał nas deszcz ze śniegiem (przynajmniej wcześniejsza wątpliwość wydała się bezzasadna), a później pozostał jedynie przejazd kilkudziesięciu kilometrów krętą drogą we mgle jak mleko. Jednakże czasem, kiedy owe mleko przecierało się – widoki wynagradzały trudy.
Coroico – jako miasteczko, jak na boliwijskie standardy – turystyczne – szybko przejechaliśmy kierując się na wybrane miejsce noclegu nad rzeką przy wodospadach. Noc była ciężka – choć nocleg przy wodospadzie wydaje się być rajski…to efekty akustyczne uniemożliwiły niektórym wyspanie się. Był to jednak nasz pierwszy „ciepły” nocleg od dłuższego czasu i cieszył nas niezmiernie. Tego dnia, po kilku tygodniach spędzonych na wysokości powyżej 3 a często i 4 tyś. m.n.p.m. zjechaliśmy na około 1300m.n.p.m.. Niesamowite wrażenie zrobiła na nas zmian klimatu – z suchego, ubogiego w roślinność Altiplano, na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów przedostatnie do pięknego lasu tropikalnego, w którym jeśli masz ochotę na mandarynkę – wystarczy wyciągnąć rękę przez okno.
Rejon w którym się znajdowaliśmy słynie z upraw kawy i koki. Jako wielbiciele tej pierwszej zaplanowaliśmy na kolejny dzień zwiedzenie jej plantacji. Niestety nie udało się – na miejscu nikogo nie zastaliśmy. Kolejnym naszym celem było schronisko dla zwierząt La Senda Verde , która mieści się „we wsi obok” Coroico – Yolosa, do której, jako niewolnicy nawigacji (z uwi na nieposiadanie dobrych map papierowych) poprowadziliśmy „najkrótszą trasę”. Przyznam, że droga była bardzo emocjonująca, ze względu na jej szerokość (lub jej brak), atrakcje terenowe oraz widoki. Przy nie jednym zakręcie robiło mi się ciepło i myślałam „ale to przecież jeszcze nie jest słynna Droga Śmierci tylko lokalna dróżka”. Co się później okaże ta właściwa Droga Śmierci nie budziła we mnie aż takich emocji jak ten przejazd).
La Senda Verde (www.sendaverde.org), w którym za „drobną” (120 BOB od osoby, 50BOB dzieci) można zobaczyć wiele gatunków zwierząt zamieszkujących Boliwie. Opieką nad zwierzętami zajmuje się całą rzesza wolontariuszy, ponadto podobno cały dochód z biletów wykorzystywany jest w celu niesienia pomocy zwierzętom i zapewnienia im jak najlepszych warunków do życia w schronisku. Jest to schronisko, w związku czym przebywające tu zwierzęta w większości mają (bądź miały) problemy ze zdrowiem uniemożliwiające im życie na wolności, bądź pochodzą z udaremnionych prób nielegalnego ich przemytu. Długo wahaliśmy się czy wydać aż tyle pieniędzy na tą atrakcję, jednak trzeba przyznać że ilość zwierząt jakie udało nam się zobaczyć, oraz zdobyta o nich wiedza, byłaby nie do nadrobienia przez nas „w terenie”, gdyż daj w dżungle w Boliwii nie zamierzaliśmy się zapuszczać.
Po zwiedzeniu schroniska i zahartowaniu się z lokalnymi drogami, nic nie mówiąc o tym naszej (czasem bojaźliwej) córce oraz wbrew pierwotnym założeniom obraliśmy kierunek – Ruta de la Muerte……c.d.n.